jowego i handlu, to popierać go w tém należało. Żydzi inaczéj zagarną wszystko; przejdą suchą nogą do ziemi obiecanéj przez to morze, które nas zaleje. Pod tym względem tedy jestem całkiem po stronie pana Czujki.
— Więc pan myślisz, że jemu idzie o nas, o dobro kraju? Bajki panie. Jemu idzie o własną kieszeń i nic więcéj.
— W tem nie widzę nic złego, że szuka zysku. Interes, to najsilniejszy czynnik w dziejach przemysłu. Poświęcenia nie wielką na tém polu odegrały rolę. Ale jeżeli interes pojedynczego człowieka przyczynia się do podniesienia bogactwa krajowego — to zdaniem mojém, obowiązkiem jest każdego, popierać takiego człowieka.
— To znaczy, że powinniśmy pracować na niego. Jeszcze tego by brakowało.
— Nie zrozumiałeś mnie pan. Idzie tylko oto, abyście tam, gdzie macie do wyboru między takim panem Czujką a żydami, nie dawali tym ostatnim piérwszeństwa. Czyż by to mogło nazywać się ofiarą ze strony którego z panów, gdyby mając kupować np. mąkę lub sprowadzić maszynę jaką, nabył ją od Czujki zamiast od żydów.
— Ba, to nie wszystko jedno, bo żyd i skredytuje i mogę mu jeszcze nawymyślać, co mi się podoba, a panu Czujce kłaniać się potrzeba i czekać w przedpokoju razem z lokajami, aż mu przyjdzie ochota wyjść i pogadać z człowiekiem.
— Więc taki dumny?
— Ba, ba, jeszcze jak. To dość spojrzéć na niego, żeby to widziéć. Mina jak u lorda, ręce ciągle w kieszeniach jak przyszyte, nos do góry niby dubeltówka wymierzona na gwiazdy, a nogami tak z pańska przebiéra, jakby po klawiszach chodził. Jedném słowem człowiek nieznośny, a przytém...
Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/19
Ta strona została uwierzytelniona.