Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/198

Ta strona została uwierzytelniona.

na łóżku, zapadła w sen. Zostawił ją pod opieką Kundusi a sam z Radoszewskim wrócił do świetlicy.
Tu zaczekał z ojcem aż burza przeminęła; poczém zabiérali się do odjazdu. Z trudnością znaleziono furmana, który zmęczony niewyspaną nocą, zakopał się gdzieś w szopie i przespał całą nawałnicę. Jeszcze się dobrze nie przebudził, gdy zajechał przed ganek, bo ciągle przemykał oczy i kiwał głową. Radoszewski dla pewności byłby wolał dać innego furmana, ale żadnego z parobków nie było w domu. Wszystką bowiem czeladź w niedzielę budując na tém, że pan dobry i nic nie powie, rozłaziła się bez opowiedzenia, gdzie kto chciał. Radoszewski nie miał nawet przez kogo dowiedziéć się, czy grad zrobił w jego polach jakie szkody, czy nie. Był jednak pełen otuchy, że go minęło to nieszczęście i jeszcze przy wsiadaniu zapewniał starego Kowalskiego, że krzyżyk jego ma tę cudowną własność, iż odkąd jest w jego domu, nigdy grad nie wyrządził mu szkody. Zeszłego roku — mówił — w całéj okolicy grady zrobiły okropne spustoszenie, a mnie ominęły jakoś szczęśliwie.
Tym razem jednak cudowny krzyżyk w skutek niezbadanych przyczyn musiał stracić nadprzyrodzoną moc swoją, bo gdy Kowalscy wracali do siebie, widzieli całe łany dworskie zwalone i zniszczone od gradu.
Wieśniacy gromadkami stali po drogach i patrząc na straszną klęskę lamentowali, bo klęska dotknęła wieś całą. Wszyscy wiedzieli już o tém; tylko we dworze nie wiedziano jeszcze o niczém.
— Biédny człowiek — mówił stary Kowalski — nieszczęście dziś robi mu straszne niespodzianki. Ta klęska da mu się uczuć, bo podobno nie najlepiéj stoi w interesach.