pczyn dowiedziéć się o jéj zdrowiu, ale nie śmiał tego zrobić, za mało znał się z Radoszewskim, by mógł odważyć się na to. Bał się, by mu za złe nie wzięto takiéj zbytniéj troskliwości. Z przykrością musiał sobie odmówić tego i poszedł szukać w pracy zapomnienia.
Kiedy następnie wieczorem po ukończonéj pracy wyszli na przechadzkę, mimowiednie skierował się w stronę Lipczyn. To przybliżenie się do miejsca, gdzie znajdowała się osóbka, któréj pełno było w jego myślach, sprawiało mu już pewną przyjemność. Do spotęgowania téj rozkoszy przyczyniła się piękność i uroczysta cisza wieczoru. Od gwarnego baraku oddzielało ich wzgórze. Szli ściéżką przez świéżo skoszone łąki, wśród pachnących stogów siana. Po nad nimi na tle szarzejącego już nieba kołysały się przejrzyste, ruchawe chmurki komarów; czasami który z nich bliżéj podsunął się do ucha, zagrał jak skrzypek probujący tonu i uciekł w górę do brzęczącéj rzeszy. To znowu chrząszczyk jakiś uderzywszy się o krzak spadł w trawę hucząc zagniewany, niby pijany basista na weselu. Żaby z plebaniji stroiły swoje fagoty i klarnety do wieczornego koncertu; czajki piszczały po łąkach, a od wsi dolatywało szczekanie psów i głosy pastuchów jadących z końmi na nocną paszę. Wszystko to mile kołysało duszę Teodora. Miłość jest panteistyczną — powiedział poeta. U Teodora może do téj wysokości nie doszło jeszcze uczucie, było one jeszcze w zawiązku, przecież nie mniéj uczyniło go wrażliwym, niż przedtém, na te wszystkie głosy natury, rozumiał je lepiéj. Zakochani wchodzą z naturą w jakiś bliższy stosunek, powiedziałbym pokrewieństwa duchownego i dla tego stronią wtedy od ludzi, a samotność nie tylko im wystarcza, ale ma dla nich niewysłowiony urok. Czegoś podobnego doświadczał w téj chwili Teodor, dla tego
Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/204
Ta strona została uwierzytelniona.