Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/206

Ta strona została uwierzytelniona.

służący zobaczywszy ich z ganku, roztworzył szeroko drzwi do oświeconéj sieni i rzekł:
— Jest pan w domu.
Cofnąć się nie wypadało. Stary Kowalski tylko zrobił uwagę służącemu, że może pan zajęty lub kto z ważnym interesem jest u niego.
— Jest tylko pan z Brzozówki.
Nim to skończył, Radoszewski usłyszawszy obce głosy już wtoczył się do sieni, a ujrzawszy znajomych serdecznie się ucieszył i nuż witać.
— Poczciwi, kochani. Otóż to mi się nazywa prawdziwa niespodzianka. Proszę, proszę. A toście zrobili łaskę, żeście mnie nawiedzili.
— Przyszliśmy — tłómaczył się stary Kowalski — dowiedziéć się o zdrowie choréj. Czy wczorajszy wypadek niepogorszył choroby?
— Owszem, pomógł cudownie pomógł. Ja zawsze mówię, że pan Bóg to najlepszy doktór, to téż pocieszył mnie strapionego. Od wczoraj gorączka, jakby ręką odjął. Teraz tylko idzie o to, aby do sił przyszła. A Kundusia już o tém pamiętać będzie, bo Bronisia to jéj oczko w głowie.
Młodemu Kowalskiemu zrobiło się tak na sercu, jakby mu kto zdjął z niego ciężki kamień.
— Ale chodźcież daléj — prosił wprowadzając ich do drugiego pokoju, który służący już oświécił na przyjęcie gości. Jest i Jacenty u mnie. Zrobimy sobie może wiścika, to nam przejdzie wieczór. A nie myślałem, że go tak mile spędzę. Pan Bóg zawsze łaskaw na biédnego człowieka. Jacusiu! Jacusiu! — zawołał otwierając do drzwi do swego pokoju — prosimy do kompaniji.
Jacenty wszedłszy zmieszał się ujrzawszy obu Kowalskich. Ale i oni nie mniéj widokiem jego byli zadzi-