— Pozdrów że ją aspanna od moich gości, którzy umyślnie się tu fatygowali, by się dowiedziéć o jéj zdrowiu.
Kundusia dygnęła z wdzięcznością w imieniu Bronisi, spoglądając szczególniéj na młodego Kowalskiego, który przez sympatyję Pini wkradł się już do jéj serca i dobrze był tam notowany. Nic więc dziwnego, że kiedy wróciła do choréj z relacyją, najwięcéj mówiła o nim, wychwalała jego urodę, grzeczność, miłe obejście i troskliwość o zdrowie Bronisi. Chora słuchała jéj dość obojętnie, jak się słucha o osobach, których się całkiem nie zna i które nas nie obchodzą, a mimo to zastanowiło ją, co może mieć za powód obcy człowiek zajmować się jéj zdrowiem. Myśl ta uporczywie wracała jéj do głowy natrętna tak dalece, że po niejakim czasie zdecydowała się zapytać Kundzi:
— Co to za jeden ten pan Kowalski?
— Kto go wié. Mówią że geometra, ale to mi się nie wydaje, bo patrzy na bardzo porządnego człowieka. (Kundusia musiała mieć nie bardzo pochlebne wyobrażenie z czasów swéj młodości o geometrach). Przywiózł ich tu jegomość wczoraj, bo podobno ze starym razem do szkół chodzili. Przesiedzieli cała tę burzę, co nam tyle szkody narobiła.
— A więc to on był, który jak mówiłaś, przyniósł mnie tutaj z bawialnego pokoju? — pytała Bronisia przypominając sobie, a blada jéj twarz zarumieniła się wstydem.
— Tak, tak, on sam.
— O, to ja nie będę śmiała pokazać mu się na oczy.
— Zobaczysz, że będziesz śmiała, bo mu jakoś tak uczciwie z oczów patrzy, że można się ośmielić do niego od pierwszego razu. Żebyś wiedziała jak go Pinia polubiła. O, to nie Walery.
Chwyciła się za usta, zmiarkowawszy, że głupstwo
Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/208
Ta strona została uwierzytelniona.