murowany i na żółto pomalowany dom Goldfingera z balkonem, który pompatycznie nazywano kamienicą.
Przed ten dom zajechał Habe i spytał Golfingerowéj, zajętéj w sklepie sortowaniem gwoździ — o męża, a dowiedziawszy się, że jest w szpichlerzu przy odstawie zboża do młyna, poszedł tam niebawem i bez powitania nawet przystąpił od razu do interesu, udzielając wspólnikowi wiadomość o sprzedaży lasu. Goldfinger tak się zdziwił i zmieszał, że aż wypuścił z rąk tabliczkę, na któréj notował miary zboża.
— Radoszewski sprzedał las? — zawołał. — Nie, to być nie może.
— Może być, bo jest.
— I cóż go do tego zmusiło?
— Albo ja wiém? Może jak go przyparła potrzeba i nie mógł znikąd dostać pieniędzy, zdecydował się wreszcie. To ludzie z wosku, — rzekł pogardliwie — z nimi każdy zrobi co chce, a on miększy niż inni, ktoś go pewnie namówił.
— Czy sądzisz, że on nie z własnéj chęci to zrobił? — spytał Goldfinger.
— Jestem pewny, że nie. Jest tu ktoś inny, co się wmieszał w tę sprawę. Radoszewski za głupi na to, żeby aż Prusaków szukać do sprzedaży; — on by w każdym razie mnie się poradził. Tu jakiś majster nielada wchodzi nam w drogę. No, ale nie czas o tém teraz gadać. Teraz trzeba działać.
— Cóż chcesz zrobić?
— Pojechać najprzód do powiatu i w starostwie założyć protest przeciw sprzedaży lasu. Można udowodnić, że lasy w Lipczynach stanowią główną wartość ziemi więc jako główny wierzyciel nie możesz pozwolić na obniżenie téj wartości.
Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/218
Ta strona została uwierzytelniona.