Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/22

Ta strona została uwierzytelniona.

spodarz domu. Figurka na pozór nie poczesna, nie uderzająca ani wspaniałością postawy, ani typowémi rysami. Krępy, przysadkowaty, z twarzą zarumienioną i świécącą się od potu, kulkowatym noskiem, strzyżonémi wąsikami, z oczami osadzonémi na wiérzchu jak porcelanowe gałki i łysiną wyglądał raczéj na oberżystę niż na obywatela. Kto wié czy nie téj pospolitości winien był także po części popularność, jakiéj używał w powiecie. Ludzie nie lubią tych, którzy ich przerastają lub czemkolwiek odróżniają się, a pan Radoszewski wyglądał sobie na bardzo zwyczajnego człowieczka. Dopiero po bliższém poznaniu figurka ta nabierała wartości, bo w tych niepozornych kształtach, oblanych tłuszczem, kryły się niezmierne skarby szlacheckiéj tradycyji. Radoszewski wcieleniem był wad i cnót staropolskich. Ruchliwe grono gości zasłaniało nam co chwila małą figurkę gospodarza podając ją sobie z rąk do rąk wśród serdecznych wykrzykników.
— A to dopiéro, jakbyśmy się zmówili.
— Wszyscyśmy się przelękli o ciebie.
— I hurmem się zjechali.
Tak odzywano się ze wszystkich stron a gospodarz na to:
— Poczciwi sąsiedzi, kochani sąsiedzi!... Kto ma takich zacnych a uczynnych sąsiadów i przyjaciół, — ten może spać bezpiecznie. Nie zginie — jak Boga kocham, nie zginie.
— Nie zginie — nie zginie — powtarzała chórem szlachta.
— Zacni, poczciwi, niech wam to Bóg wynagrodzi, piszczał gospodarz dyszkantem i ociérał łzy, jakie mu rozczulenie wyciskało z oczów i rzucał się w coraz inne objęcia. Jacenty zbliżył się także z kolei i wyściskawszy i wycałowawszy z dubeltówki Radoszewskiego rzekł, przedstawiając mu swego towarzysza.