łował trudu, aby się dowiedziéć. Tymczasem klucz do téj zagadki, nad któréj rozwiązaniem przemyślny żyd napróżno się męczył, dostał się dziwnym sposobem w ręce człowieka, napozór obojętnego w téj sprawie.
Był nim stary Kowalski.
W niecałe dwa tygodnie po sprzedaży lasu, dostał on kartkę od Procesowicza z wezwaniem, aby w interesie niecierpiącym zwłoki przybył do niego. Zaintrygowało go niemało to wezwanie i nie mówiąc nic nikomu, nawet synowi, pojechał natychmiast do Brzozówki. Zajechawszy przede dwór, spostrzegł kilkoro ludzi stojących w ganku z minami zasmuconemi. Na zapytanie jego, czy jest pan w domu, kiwnęli w milczeniu głowami i wskazali na drzwi, któremi właśnie wychodził karbowy, ten sam, który wręczył był w baraku kartkę. Ujrzawszy Kowalskiego otworzył mu drzwi i poprosił do pokoju.
Tu bardziéj jeszcze niespodziewany widok go uderzył. Zobaczył Procesowicza zmienionego, wychudłego, leżącego na łóżku i przyjmującego ostatnie pomazanie z rąk kapłana. Z sąsiedniego pokoju dolatywał płacz kobiét. Chory leżał bez znaku życia, jak już umarły. Na skrzypnięcie otwiéranych drzwi, podniósł powieki, a ujrzawszy wchodzącego Kowalskiego, poruszył ręką i niewyraźnym szeptém wezwał go do siebie.
Kowalski poszedł ku niemu, chory chwycił go konwulsyjnie za rękę i trzymał tak czas jakiś ciężko oddychając; potém zebrawszy nieco siły kazał wszystkim oddalić się z pokoju. Został tylko ksiądz i Kowalski. Wtedy chory głosem słabym, przerywanym westchnieniem i charczeniem zaczął mówić:
— Jesteś pan, dobrze. Zrobiłem obrachunek z panem Bogiem, teraz jeszcze z ludźmi. Księże proboszczu, oto ten pan, powiédz mu wszystko.
Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/220
Ta strona została uwierzytelniona.