— Panie dobrodzieju, upominam — zaczął znowu komornik, ale mu Radoszewski nie dał przyjść do słowa.
— Zabrać ich — powtórzył — i wsadzić do lamusa. A który nie zechce pójść dobrowolnie, lub będzie próbował uciekać, to związać i basta. No, prędzéj.
Parobcy nie dali sobie dwa razy powtarzać rozkazu. Pochwycono urzędników i zaprowadzono gwałtem do lamusa wśród śmiechów i urągań czeladzi dworskiéj. Kilku fornali ułożyło się pod lamusem na straży, choć im nikt tego nie kazał. Zrobili to z własnéj ochoty radzi, że mogą wywrzeć swoją niechęć przeciw sekwestratorom, którzy nie używają nigdzie wielkiéj sympatyji.
Ekonom poszedł zameldować Radoszewskiemu, że rozkaz spełniony.
— Dobrze. Teraz im dać jeść i pić, żeby nie pomarli z głodu, te miejskie łyki — i nie puścić aż rozkażę.
Napróżno ksiądz proboszcz przedstawiał mu że z tego mogą być bardzo smutne następstwa, Radoszewski nie chciał słuchać żadnych rad i uwag.
— Niech się jutro dzieje co chce, bylebym dzisiaj mógł bez wstydu i turbacyji ugościć moich poczciwych przyjaciół. A, otóż pan Bóg już kogoś łaskawie zsyła, — zawołał ucieszony poglądając w bramę.
— To pan Teodor — zawołała żywo Bronisia i zarumieniła się potém, za ten nagły wykrzyk.
— Tak, to Kowalscy — rzekł Radoszewski — poczciwi — i wytoczył się na ganek.
Za chwilę wprowadził gości do pokoju: tu nastąpiły znowu życzenia, powitanie, którym jednak brak było serdecznéj swobody. Obaj Kowalscy byli jakoś jakby nie swoji, jaby niespokojni. Teodor od pierwszéj chwili spostrzegł zaczerwienione od płaczu oczy Bronisi, i to mu odebrało humor, ojciec jego także miał niewesołą minę i co
Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/231
Ta strona została uwierzytelniona.