Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/234

Ta strona została uwierzytelniona.

jęcia. I to mówili właśnie ci, którzy najwięcéj korzystali z téj zbytkowéj gościnności. Nikogo niebyło takiego, któryby pomyślał na serio o ratowaniu nieszczęśliwego. Jaki taki tłómaczył się przed sobą, samym, że Radoszewski już tak daleko zabrnął, że o ratowaniu go ani myśleć nie można, że przy jego lekkomyślności i rozrzutności wszelka pomoc byłaby tylko chwilową, a że nikt nie miał odwagi osobiście mu tego powiedziéć; więc téż nie kwapiono się z jazdą do Lipczyn. Jedni zbyli imieniny oficyjalnymi biletami przez posłańców, inni dołączyli do tego kilka słów serdeczności i usprawiedliwienie się z niemożności przyjazdu. Temu klacz okulała, tamtemu żona zasłabła, albo dzieci pochorowały się niebezpiecznie. Byli i tacy, co nawet i na to się nie silili, poprostu nie przyjechali, niewiele się troszcząc o to, jak solenizant przyjmie ich zapomnienie.
Radoszewski, odebrawszy kilka biletów po obiedzie, domyślił się wreszcie, jaki był istotny powód téj ogólnéj dezercyji życzliwych sąsiadów i ciężko zrobiło mu się na sercu.
Za każdym bilecikiem przyniesionym przez posłańca, twarz jego coraz więcéj przedłużała się, stracił fantazyję i stawał się coraz bardziéj milczącym i posępnym. Nie chciał głośno oskarżać nikogo, choć serce darło się w kawały z boleści nad niewdzięcznością ludzką.
Kowalski musiał odgadnąć stan jego duszy, a że nie miał słów pociechy na taką boleść, więc dla rozerwania strapionego, zaproponował maryjasza do puli i księdza proboszcza wciągnął do gry.
Tymczasem Teodor wyszedł na ogródek odetchnąć świéżem powietrzem. Przechodząc aleją, usłyszał głośny łpacz; zatrzymał się spojrzał w stronę z któréj go płacz dochodził i zobaczył Bronisię siedzącą w altanie. Tknięty