Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/24

Ta strona została uwierzytelniona.

chnik — tu przecież ruiny nie znać, — a patrząc z jakim apetytem i humorem sprzątali kochani sąsiedzi z półmisków, zrobił sobie uwagę, że przecież nie mianoby litości objadać tak bankruta; taka uczta byłaby chyba stypą pogrzebową.
Miał czas do robienia sobie uwag, bo żadna rozmowa nie zawiązała się jeszcze przy stole. Wszyscy zajadali w milczeniu. Życzliwość sąsiedzka i wino wytrawiło żołądki, wszyscy byli przy apetycie, to też jedli aż się uszy trzęsły. Przez dłuższy czas nic nie było słychać tylko brzęk widelców i nożów, a wśród tego urywane wykrzykniki na pochwałę potraw i gospodarza.
— Wyborne!
— Wyśmienite.
— Delicyje prawdziwe!
— A już to można powiedziéć, że u ciebie Radosiu kuchnia jak rzadko.
A gospodarz z wyładowanémi jedzeniem policzkami kłaniał się i zapraszał by jedli i dziękował za poohwały. Trwało to dość długo. Dopiéro gdy żołądki należycie wyładowano, gdy były jak to mówią nalane i nadziane, rozpoczęto rozmowę. Z ilością wypitych kieliszków wzmagała się serdeczność i rozmowa. Każdy chciał się wygadać; to też słowa krzyżowały się i plątały jak w babelskiéj wieży. Z kolei przyszedł na języki i Edward Czujko.
— Jemu tam ciepło teraz — odezwał się jakiś jegomość siedzący naprzeciw Kowalskiego, zatarł ręce z uciechy, zaśmiał się jak zachrypnięty kogutek; a w małych oczkach jego zamigotało, jakby kto łepek od szpilek w nie wsadził.
— Toż się tam musi uwijać teraz — zrobił uwagę pan Fiderkiewicz a staromłodą jego twarz zakonserwowaną jak ogórek w occie, pokrzywił śmiech w mnóstwo zmarszczek.
— No radbym teraz widzieć tego sztywnego Anglika —