Przedtém jeszcze odczytał go cały. Wśród czytania przyszła mu myśl, czy warto było plamić się tak brudnym czynem, aby przyjść do posiadania majątku, z którego teraz nic mu nie pozostało, prócz zgryzoty i smutnego rozczarowania względem własnego syna. W postępku tym widział teraz szyderczy odwet moralnych potęg, które pogwałcił. Z przykrym, cierpkim uśmiechem patrzał czas jakiś w pożółkły papiér; potém zmiął go w dłoni, chciał dotknąć do płomienia, gdy wtém drzwi się otwarły i w nich ukazał się Teodor. Czujko na szelest otwiéranych drzwi odwrócił się i ujrzawszy stojącego — cofnął się przerażony — i krzyknąwszy: Kaźmierz — upadł bez zmysłów na podłogę.
Teodor bowiem rysami przypominał bardzo ojca, nie wtedy, kiedy ten zamieszkał był w Zagajowie po śmierci ciotki, ale gdy był jeszcze młodym chłopcem w domu rodziców. Był nawet portret jego z tych czasów, przypominający bardzo Teodora. Portret jednak Czujko kazał zdjąć i wynieść na strych, bo zawsze przykre w nim budził wspomnienia, a może i wyrzuty sumienia. Można sobie więc wyobrazić, jak go przerazić musiało zjawienie się Teodora, który zrobił na nim takie wrażenie, jakby portret brata wyszedł z ram obrazu i stanął przed nim. Zjawisko to tém więcéj oddziałało na niego, że znajdował się w téj chwili w niezwykłém usposobieniu, w gorączkowym nastroju.
Teodor i Kowalski, który niebawem po nim wszedł do pokoju, zajęli się cuceniem nieprzytomnego. Otworzył oczy, ale ujrzawszy nad sobą pochylonego Teodora zamknął je znowu z przestrachem, począł drzéć jak w febrze i bełkotał niewyraźnie:
— A, przyszedłeś? Przyszedłeś upomnieć się o swoje. W sam czas — w sam czas. Masz, co twoje.
Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/263
Ta strona została uwierzytelniona.