Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/27

Ta strona została uwierzytelniona.

zawodu, do którego nawyknął. Prawował się z sąsiadami, z włościanami, z żydami o byle co, o kawał zaoranego pola, o wypasioną łąkę, o najmniejszą szkodę w lesie. — Mieszkanie jego założone było aktami sądowémi, — życie całe przepędzał na wózku jeżdżąc na termina. Zdarzało mu się często wygrać sprawę, ale ostatecznie przegrana zawsze była po jego stronie, bo jeżeli zyskał w procesie kilka reńskich, to przez zaniedbanie gospodarstwa stracił kilka set za to, a nieraz i więcéj. To też zabrnął w długi — i ratował się tém, że drugim prowadził interesa. Szczególniéj żydzi, u których siedział w kieszeni, wysługiwali się nim. Procesowicz lubiał przytém zjazdy sąsiedzkie, gdzie popisywał się chętnie adwokacką wymową. Toteż zdziwiło wszystkich, że tego wieczora siedział cicho jakby mu kto usta zamknął na kłódkę.
— Sewerciu! — zapytał go gospodarz — co się tobie dzisiaj stało? — Czy proces jaki przegrałeś.
— E, dajcie mu pokój — to kolejarze tak mu krwi napsuli. Nie mógł ich zmusić, żeby koléj poprowadzili przez jego wiosczynę, choć się nałaził za tém.
— Tak, toby go podreperowało. Wziąłby gruby grosz za swoje wydmy i piaski, na których nawet kartofle rodzić się nie chcą.
— Sprocesuj ich, radził któryś jowialny.
— Ba i tego próbował, — odezwał się inny, — ale mu się nie udało.
— Powinieneś Bogu podziękować, — rzekł gospodarz — że twoją wieś ominęli. — Jakbym ja był szczęśliwy, żeby się to mnie stało. Ale oni gwałtém dybią na moje Lipczyny. Najpiękniejszy kawałek ziemi chcą mi zabrać pod koléj i do tego kawał lasu. — Ale niedoczekanie ich!... Nie dam ani piędzi ziemi, — zawołał uderzając w stół.
Jacenty poglądał niespokojnie na młodego technika.