obozowiska cyganów, zwolniła chód a zdwoiła ostrożność. Postępowała jak kot skradający się, rzucając bacznie na wszystkie strony niespokojne spojrzenia. Tak postępując, ujrzała naraz za drzewem, przez mgłę, jakąś postać ludzką, która rękami i nogami dziwne wyprawiała ruchy, jak pajac na sznurku. Cyganka zlękniona przycupnęła za drzewem i czekała, aż człowiek ów ją minie; wydawało się bowiém z ruchów jego, jakoby prędko biegł. Gdy jednak nikt się nie zbliżał, ośmieliła się wychylić głowę i spojrzała znowu w to samo miejsce. Człowiek ów stał już nieruchomy, jak pień. Zdziwiło ją tylko, że stał tak wysoko, iż głową dotykał prawie gałęzi. Trzeba było nieludzkiego wzrostu na taką wysokość; cyganka podsunęła się bliżéj, by lepiéj rozpoznać to dziwne zjawisko i zobaczyła, że człowiek ów nie dotykał nogami ziemi, ale wisiał w powietrzu. Gdy się jeszcze więcéj zbliżyła, tak że mogła była rozróżnić dobrze brunatne do połowy obnażone ciało, poznała w wisielu owego młodego cygana, z którym wczoraj siedziała przy ognisku. Krzyknęła przeraźliwie na ten widok. Może być, że wisielec dosłyszał, jeszcze ten krzyk, bo drgnął konwulsyjnie. Cyganka ujrzała tę niewyraźną oznakę życia, wgramoliła się więc z węzełkiem na drzewo i dotąd pracowała rękami i zębami, aż odczepiła postronek od gałęzi. Cygan spadł na ziemię, jak zgniła gruszka — bez znaku życia. Wtedy stara zsunęła się z drzewa, rozpętała powróz, co jeszcze zaciskał szyję i wodą z kałuży poczęła nacierać skronie i pulsa cygana. Długo leżał jak kłoda nieruchomy, nie dając znaku życia. Po jakimś czasie jednak pierś jego obrosła zaczęła powoli falować, nareszcie westchnął i otworzył oczy, — spojrzał osłupiałym wzrokiem na cygankę, na drzewa w koło, potém zachmurzył się, zmarszczył brwi, zaklął niezrozumiale i znowu przymknął oczy w omdleniu. Cyganka przyniosła znowu w garściach wody i mazała nią
Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/279
Ta strona została uwierzytelniona.