Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/31

Ta strona została uwierzytelniona.

— To trzeba się postarać, aby nie był ich przywilejem wyłącznym. Po co nam tak kosztownych pośredników?
— Ciekawym kto będzie chodził koło roli, jak szlachta zacznie kupczyć? My nie mamy do tego ani głowy, ani czasu. — Od tego jest panie żyd, żeby handlował i szachrował, a szlachcic...
— Żeby pracował na żyda, — dokończył z ironicznym uśmiechem Kowalski.
— Dla czego ma pracować — odparł zbity nieco z toru tą uwagą Szperacki i urażony opozycyją młodzieniaszka. — Przecież żydowi nie daje się darmo. Ja sprzedaję a on kupuje.
— Tak, tylko jak kupuje? — Obywatel cały rok się mozoli, pracuje, boryka się z żywiołami, z ludźmi, — i w końcu zamiast zysku wpada w długi, a żydzi robią majątki.
— Więc cóż na to za rada?
— Za granicą są spółki, domy komissowe, które prowadzą interesa bezpośrednio na innych targach europejskich. Coś podobnego możnaby zrobić i tutaj, a koléj ułatwi właśnie to zadanie.
— Na to trzeba dużo rzeczy.
— Przedewszystkiem solidarności.
— I pieniędzy, których u nas brak.
— Z czasem się znajdą.
— Ba, ba, ba, — czekaj tatka latka.
— Ale bardzo naturalnie — nie ma o czém gadać. Szkoda czasu.
— Ot, weźmy się lepiéj do roboty. Taroczek czeka — zaproponował ktoś.
— Chodźmy do taroka, — zawtórowało kilku i gromadnie ruszono się od stołu. Znowu po kolei każdy wyściskał gospodarza, a ten znowu przepraszał gości za skromne przy-