Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/34

Ta strona została uwierzytelniona.



II.
Podsłuchane — podpatrzone.

Ogród Radoszewskiego odpowiadał całkiem jego usposobieniom. Nie było w nim ani szerokich gazonów, ani pięknych grup drzew, ani sztucznych klombów. Podzielony był prostémi ścieżkami na kwatery obsadzone krzakami porzeczek i agrestów. W środku kwater między bujną trawą ślady drzewa owocowego, a daléj ku płotowi w końcu ogrodu maki, koper, kminek, sałata i wszelkie ogrodowizny, rozsiadły się gęsto na pulchnych zagonach. Ogród ten otaczały z dwóch stron grabowe gęste aleje, datujące się jeszcze od królowéj Bony, która tę modę wraz z włoskiémi topolami wniosła do Polski i najprzód ją zaaklimatyzowała w biskupich i zakonnych dobrach. Gęsta ciemność panowała w téj chwili w aleji; zaledwie tu i owdzie przez liście jak przez sito przelewały się srébrne strugi księżycowego światła, które w przeróżnych arabeskach haftowało ciemności. Aleje kończyły się koło domu z jednéj strony kilkoma rozłożystémi lipami, pod któremi stały dębowe stoły i ławy. Tam Radoszewski gościł zwykle za dnia kochanych sąsiadów.
Do tego miejsca zmierzał inżynier wyszedłszy z domu, gdy w drodze zatrzymał go jakiś dźwięczny, młody głosik, który wydzwonił nad nim zapytanie:
— Prawda Kundusiu, że już gaśnie?
Kowalski podniósł głowę w stronę zkąd głos do-