jak mówił, rodzaj kradzieży i zaręczał, że tego dla nikogoby nie zrobił tylko dla pana Radoszewskiego. Rozumie się, że za to przestąpienie siódmego przykazania i to zaraz po szabasie — uczynny Habe kazał sobie dobrze zapłacić — kwitkami. Była to jedyna moneta, jaką od jakiegoś czasu posługiwał się dwór w Lipczynach. Był to rodzaj banknotów, które tylko bank Haby akceptował i wypłacał. To też czeladź, dzienni najemnicy i rzemieślnicy szli zawsze do Haby realizować te papiery. Ile on zarabiał na tém, nie trudno się domyśleć — a tymczasem kwitki rosły w ogromne stosy... Habe dołączył i te ostatnie teraz. Potém ekonoma poczęstował esencyją ponczową z arakiem i pogadał z nim trochę o ciężkich czasach. Habe bowiem miał zasadę nie zrażania sobie nikogo, a ujmowania wszystkich. To téż i ekonom lubo z początku rozgniewany był trochę odmową Haby, odjeżdżał od niego już udobruchany, a choć owsa nie dostał, to przynajmniéj rad był, że mu się udało wydostać wino. Miał czém zalać gardła ludziom, by nie mówili źle o gościnności pana Radoszewskiego. Z końmi będzie łatwiejsza sprawa — myślał sobie ekonom — nie umieją gadać to nie powiedzą. Wracał do domu z tém przekonaniem, że Habe skąpe i twarde żydzisko, ale poczciwe i w duszy nie dziwił mu się wcale, że nie chce kredytować tym, co mu nie płacą.
W drodze spotkał żandarmów, którzy zmierzali prosto do karczmy — na obławę. Zdaje się, że ostrożności Haby nie skutkowały, a przynajmniéj żandarmów nie przekonały o niewinności Łasia, bo go na drugi dzień prowadzono związanego do powiatowego miasteczka. — Cyganka dowiedziawszy się o tém, z krzykiem i płaczem przybiegła do Haby. Habe rozmówił się z nią bez świadków i musiał jéj coś bardzo pocieszającego powiedziéć, bo wracała do domu całkiem uspokojona.