okropnym musi się wydawać taki szlachecki dworek i całe gospodarstwo nasze. Wstyd człowieka, doprawdy, że u nas wszystko jeszcze na tak nizkiéj stopie. — Ale cóż, kiedy za nic w świecie nie namówisz do postępowych wyobrażeń i reform.
— Czy i Radoszewski taki?
— Alboż go nie pamiętasz? — On gorszy od wszystkich. Jeżeli i zacofana szlacheckość może mieć swój ideał, — to on jest wcieleniem tego ideału. Wszystko co stare to dobre, dla tego tylko że stare, że trwa od wieków. To téż u niego wszystko po staremu. O nowych wynalazkach, o postępie gospodarstwa, zdobyczach cywilizacyji, pojęcia nie ma. Czy wiesz, że nie chce sprzedać gruntów pod koléj.
— A to dla czego?
— Bo tę nowość uważa za zgubę dla kraju, a przynajmniéj nie potrzebną, bo jego ojcowie obywali się bez tego.
— To idyjota.
— A przynajmniéj coś blizko tego. Jest to jeden z tych, których zwykle nazywają poczciwcami, co według mnie identyfikuje się z głupotą — i w głowie zamiast mózgu ma miękkie serce. Przekonanie, logika u takiego nic nie znaczy, ale sentymentem weźmiesz go na lep, jak muchę na miód, choćby trutką zaprawny.
— To człowiek z przeciwnego nam bieguna. I dziwi mnie co ojca skłania do utrzymywania z nim sąsiedzkich stosunków.
— Interes, mój kochany, interes.
— O ile słyszałem, to Radoszewski nie najlepiéj stoi.
— Tak, ale ma to, czego nam brak — ma popularność, o którą ja starać się nie umiem, bo nie mam do tego usposobienia, ani cierpliwości. Radoszewski wyściska się, wycałuje — i kochają go za to. Jeżeli dostanę bu-
Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/92
Ta strona została uwierzytelniona.