Dopiéro głosy rozmawiających w ogrodzie, które ją doleciały przez otwarte okno, wyrwały ją z zaczarowanego koła wspomnień i ruszyły ją z miejsca. Nic dziwnego że ją tak zainteresowały, bo jeden z tych głosów należał do Bronisi. Zbliżyła się tedy do okna i zobaczyła swoję pieszczotkę i pana Walerego chodzących wśród klombików kwiatów i rozmawiających z sobą. Kundusia była najpewniejszą, że porozumienie musiało nastąpić między młodymi. Poczciwa uradowała się tém szczęściem Bronisi, jakby to ją samę spotkało i co prędzéj wzięła ołtarzyk złoty ze stolika, uklęknęła przed Matką Boską Częstochowską i poczęła przez okulary odmawiać modlitwy, za pomyślność drogiéj osoby, na intencyją szczęśliwego powodzenia w ważnych wypadkach życia. Powierzała los swojéj faworytki opiece Matki Boskiéj w chwili, kiedy ojcowie młodych narzeczonych prawdopodobnie umawiali się o szczegółowe sposoby zabezpieczenia ich losu. — Tak spodziewała się Kundusia, że w téj chwili o czém inném mówić nie mogli. — Niestety, jakżeby się była rozczarowała, gdyby mogła była słyszéć treść ich rozmowy, ale to było nie podobném, bo starsi panowie po przekąsce przenieśli się na cygaro i fajkę do pokoju Radoszewskiego na drugą stronę domu, gdzie już czujne ucho Kundusi nie sięgało.
Rozmowa trwała blizko godzinę; poczém Czujko zabiérał się do odjazdu. Radoszewski chciał gwałtem zatrzymać gości, na skromnym, jak się wyraził, szlacheckim obiedzie; ale Czujko wymówił się słabością żony, co go zmuszało do prędkiego powrotu i obiecał się na inny raz na dłużéj. Z dziesięć minut trwały pożegnania, bo Radoszewski nie chciał puścić bez strzemiennego i serdecznych uścisków — i do bramy prawie odprowadził gości — i jeszcze ztamtąd telegrafował za nimi znaki pożegnania.
Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/98
Ta strona została uwierzytelniona.