Strona:Michał Bałucki - Za późno.djvu/10

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ależ śmiesznym jesteś mój kochamy — i ruszyła białemi ramionami, — któż widział wracać gości z drogi?
Alfred wyjął zegarek.
— Ledwie za godzinę się zjadą, jeszcze czas wysłać posłańców z przeproszeniem, ja proszę!
— A ja proszę, żebyś się ubrał i o Adasia był spokojnym.
Zadzwoniła i odwracając się do garderobiany:
— Czy panna już ubrana? — spytała.
— Już prawie.
— Jak się ubierze, niech mi się sprezentuje, idź.
Alfredowi krew uderzyła na twarz. Ten spokój matki wśród choroby dziecka, ten chłód żony przed prośbą męża rozwściekliły go; ale choć wzruszenie burzyło mu piersi, głos ułożył z cichą, słodką prośbą:
— Konstancjo! mnie ten bal nie na rękę, — ja sam trochę niezdrów, głowa mnie boli.
— To przejdzie, mój kochany, każ sobie podać musujących proszków — rzekła Konstancja równie czule.
— Czy ciebie tak mało obchodzą nasze dzieci, że dla nich trudno ci się wyrzec zabawy?