pocałowała ją w czółko, zagadała do niej, pogłaskała i kazawszy się zebrać do drogi, sama poczęła rozmawiać z zakonnicami. Dziewczęcia usta ścięły się od tego chłodnego przywitania matki; ona w długich, wieczornych godzinach dumania inaczej wymarzyła sobie matkę. Z rozbolałą główką, ze ściśnionem sercem poszła pożegnać swą celkę. Przez całą drogę do domu i w domu potem matka była zawsze równa: dobra ale chłodna — to zabijało szczęście Zosieńki, to zrobiło ją jeszcze więcej trwożliwą i nieśmiałą wobec matki. Dla ojca była inną, bo i ojciec był inny dla niej.
Trochę za wiele rozgadałem się, a tu Zosia czeka we drzwiach. Czeka, nie śmiejąc zagadać do matki, zajętej jeszcze toaletą. Ruszyła się, zaszeleściła różową sukienką — matka się obejrzała.
— Jesteś?... chodźże bliżej! — obejrzała ją dokoła, potem zadowolona rzekła:
— Dobrze, tylko w towarzystwie bądź więcej pewną, więcej imponującą; skromne i nieśmiałe minki dobre w klasztorze; ale w salonie robią dziczka z panny.
To wymówiwszy znowu ją starannie oglądała. Zosia bowiem dziś pierwszy raz
Strona:Michał Bałucki - Za późno.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.