i w winie chciał zabić, chciał utopić pamięć tych ideałów, jakie sobie wymarzył w pożyciu małżeńskiem. Pan Alfred bowiem, ukończywszy szkoły, wszedł w życie z duszą nieskalaną wybrykami młodości, z zieloną wiarą w ludzi, jednem słowem, był człowiekiem serca. Dla serca szukał serca i mówił, że się nie ożeni, nie znalazłszy wymarzonej. Los zadrwił z młodzieńczych mrzonek; szukając piękności duszy, pokochał piękność zewnętrzną, i nie mógł wierzyć, żeby tylu wdziękom Bóg odmówił pięknej duszy. Niestety! rok pożycia małżeńskiego przekonał go, że jego żona jest piękną jak kamelja, ale i bez duszy jak kamelja. Pani Konstancja nie była złą kobietą, owszem, okolica nazywała ją wzorową, bo całym grzechem pani Konstancji było, że była w dobrym tonie.
Ten dobry ton zabił szczęście męża. Pani Konstancja nie była czułą, strzegła się wzruszeń, nie wierzyła romansom i lubiła takt w postępowaniu. Pojmiecie więc jak człowiek z gorącą duszą, spragnioną miłości, musiał cierpieć wobec dobrego tonu tej kobiety; jak go męczyć musiało to jej życie, któremu nic zarzucić nie mógł, a które przecież było występnem w jego oczach.
Strona:Michał Bałucki - Za późno.djvu/17
Ta strona została uwierzytelniona.