Strona:Michał Bałucki - Za późno.djvu/19

Ta strona została uwierzytelniona.

z miasta z szumem wina w głowie, z próżną kieszenią — a córka czekała go na ganku wśród bluszczów, wtedy pan Alfred wstydził się spojrzeć w oczy temu dziewczęciu czystemu, wstydził się, bo czuł, że przegraną w karty kradł posag swemu dziecku. Ten wstyd, refleksja, długie serdeczne rozmowy z córką wróciły pana Alfreda domowym zatrudnieniom. Z córką czuł się mniej nieszczęśliwym.
Pan Alfred więc siedział uspokojony, gdy mu dano znać, że doktór przyjechał. Zerwał się i poszedł.
Tymczasem przed dwór zajeżdżały pojazdy, bryczki, służba stała na ganku; pani Konstancja, uśmiechnięta, witała gości w salonie. Po zwykłych przywitaniach, zapytaniach, ukłonach, komplementach zawiązała się w różnych stronach salonu żywa rozmowa. Nieśmiałe szepty panien, wysokie wykrzykniki pań, męskie barytony i basy zlały się w jedną harmonję. Harmonja piękna dla ucha, ale beztreściwa dla serca, więc bez żalu ją opuszczamy. Niedługo i fortepian się odezwał, i lekka kawalerja żywo poskoczyła do dam. Giętkie, namiętne tony walca roz-