i do jej twarzy, odwracało się z płaczem od niej do piastunki.
Upokorzona, niezadowolona, wracała do swego pokoju czekając wizyt, lub wyjeżdżała sama w sąsiedztwo.
Pan Alfred cały był zajęty szczęściem wieśniaków; myśl rzucona przez doktora była kotwicą, której się uchwycił człowiek, co potrzebował coś kochać, by nie umrzeć z suchot serca. Kiedy pierwszy raz wszedł do wiejskiej chaty, zdziwił się, że dotąd był tak ślepy na nieszczęście i niedostatek ludu. Dawniej zdawało mu się, że tak być powinno; teraz czuł, że zaniedbanie ludu było największym jego grzechem, i czuł się samolubem, że chciał mdłości od ludzi, a sam im jej nie dawał. Nie będę tu szeroko się rozwodził nad wszystkiemi środkami, jakiemi dążył pan Alfred do podniesienia materjalnego bytu włościan, do ich umoralnienia, oświecenia. Każdy z nas zna lud i wie, jak wiele mu potrzeba; jak ciężko pracować trzeba, by się przedrzeć do jego serca przez twardą łupinę niedowierzania, którą się zakrywa przeciw możniejszym. Pan Alfred, im większy znajdował opór, tem większą znajdował
Strona:Michał Bałucki - Za późno.djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.