— Znowu na wieś? — odezwała się pani Konstancja — jabym chciała żeby Zosia została przy mnie; hrabia L. ma przyjechać.
Zosia przelękła się tego nazwiska, z niemą prośbą spojrzała na ojca. Pan Alfred nie uważał tego.
— Jak chcesz, — rzekł obojętnie — to ja sam pójdę, niedługo wrócę. Adieu!
Po odejściu pana Alfreda, pani Konstancja kazała córce usiąść koło siebie. Zosia usiadła zdaleka od matki; matka spojrzała jej w oczy. Zosia miała oczy pełne łez.
— Usiądź bliżej; cóż ty niekontenta, że ze mną zostajesz?
— Ale nie, mamo — i zmięszało się dziewczę.
To pomięszanie zabolało matkę; kobieta światowa uczuwała teraz próżnię w sobie; jej potrzeba było serc, któreby lgnęły do niej, od czasu, jak Alfred stał się dla niej tak zimny; nie była to jeszcze miłość, ale chęć rządzenia sercami, chwilowe zachcenie miłości własnej.
Zosia usiadła przy matce. Pani Konstancja wzięła jej rękę, chcąc ją ośmielić. Zosi rączka drżała w dłoniach matki; pani Konstancja zmarszczyła brwi, zagryzła war-
Strona:Michał Bałucki - Za późno.djvu/34
Ta strona została uwierzytelniona.