trzyła na nią znacząco, rozkazująco. Potem zaczęto mówić o poezji. Pan hrabia był wielkim jej zwolennikiem i protektorem nawet.
— Te wiersze Niemce... a... nie, zdaje mi się Mickiewicza, — to bardzo ładne wiersze; ale przyznają mi panie, że prędko znudzą; a francuski romans to się czyta tak gładko, tak bez znużenia. A panny Zofji jakie w tem zdanie?
— Ja nie mogę mieć jeszcze żadnego. Czytam, co rodzice uważają za stosowne, ale przecież myślę, że w jednym wierszu Adama więcej treści, niż w tomie francuskiego romansu.
Pani Konstancja roześmiała się:
— Daruj jej pan — to dziecko jeszcze, pod tym względem nie ma zdania.
Pan hrabia nie próżnował. Zbliżył się do Zosi i... nachylając się nad jej jasną główką, pytał znowu:
— Jakąż śliczną robótką pani zajęta? czy wolno spytać dla kogo?
— To dla papy na imieniny.
W tej chwili na ganku przed oknami stanęła jakaś biedna, wynędzniała kobieta. Brudne szmaty okrywały jej zżółkłą twarz i małą dziecinę.
Zosia dojrzała ją i zerwała się:
Strona:Michał Bałucki - Za późno.djvu/36
Ta strona została uwierzytelniona.