Strona:Michał Bałucki - Za późno.djvu/37

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mamo! biedna! wybiegnę do niej.
— Nie potrzeba; lokaj wyniesie jej jałmużnę.
Zadzwoniła — wszedł lokaj.
— Daj tej żebraczce jałmużnę, a zakaż jej na drugi raz przychodzić na ganek.
Zosia zasmuciła się, okiem pełnem litości patrzała na żebraczkę, którą lokaj wyganiał z garnku.
— A już to pani dobrodziejka ma słuszność, — rzekł hrabia — że nie trzeba ośmielać tego proletarjatu, bo potem się i ognać trudno. U mnie chłop nie śmie się zbliżyć do pałacu, boby mu się i do pokoju zachciało.
— A jakże pan z nimi rozmawia? — spytała Zosia.
— Ja nigdy z chłopem nie rozmawiam.
Do salonu wszedł pan Alfred zmęczony i chustką ocierał pot z czoła.
— A... pan hrabia.
— Panu dobrodziejowi moje uszanowanie, — rzekł hrabia ściskając ręce Alfreda.
— A! gorący dzień.
— Pan dobrodziej zapewne od gospodarstwa?
— O! nie panie, byłem na wsi. Niedostatek po chatach okropny, aż litość bierze;