Zosia odetchnęła. Pan Alfred wziął gazetę i zabierał się do odejścia.
— Proszę cię, zostań, mam z tobą o ważniejszej rzeczy pogadać, — rzekła pani Alfredowa, aż do Zosi obracając się rzekła: idź już spać — i pocałowała ją w czoło.
Pan Alfred także pożegnał Zosię, położył gazetę, usiadł i czekał z flegmą na rozmowę. Pani Konstancja zaczęła:
— Miałam już dawniej z tobą o tem mówić; ale od niejakiego czasu nie miałam szczęścia oglądania cię dłużej w domu, odkąd cię ta wieś tak zajmuje.
— Nie mówmy o tem, dawniej ja mógłbym się był skarżyć — do rzeczy, moja pani!
Pani Konstancja pobladła wśród tych obojętnych słów, czoło jej kurczowo boleśnie się zgięło; prędko pokonała wzruszenie, zmrużyła dumnie oczy i mówiła spokojnie, bawiąc się frendzlą aksamitnej salopy:
— Zosia jest już w tych latach, że jej potrzeba iść zamąż...
— Ależ ona dzieckiem jest jeszcze...
— Dzieckiem nie jest, ma lat siedmnaście; ale nie tyle wiek zmusza mnie do wydania jej zamąż, ile pana nietaktowne ze mną postępowanie, które dziecko gorszyć może...
Strona:Michał Bałucki - Za późno.djvu/39
Ta strona została uwierzytelniona.