Zosia słuchała mądrych słów ojca, jak więzień wyroku. Czuła ich wielkość i prawdę, a przecież młode serduszko potrzebowało czegoś więcej, czegoś innego.
Wśród dumnych planów matki i bezgranicznego poświęcenia się ojca dla ludzkości, tłukło się napróżno biedne serce dziewczęcia, i we dwa miesiące potem Zosia została hrabiną L.
Tłumno było w kościele na ślubie. Panna młoda była blada, drżąca, oczy miała zapłakane. Hrabia pewny siebie, zadowolony, ze zwykłym sardonicznym uśmiechem na ustach.
Po ślubie państwo młodzi wsiedli do powozu. Hrabia trochę z drwinkami mówił o nieprzyzwoitości jej płaczu, o kolorycie twarzy wcale nieślubnym. Zosia milczała i zamyślona patrzyła przez okno karety w pole. Nagle silnym rumieńcem rozogniły się blade lica. Na lichym, chłopskimi wozie przejeżdżał w tej chwili doktór, zapewne z pomocą choremu. W krótkiej chwili mijania się pojazdu Zosia uchwyciła wyraz jego twarzy. I on był dziwnie blady, bolesny, ale spokojny — i on, spotkawszy ją oczami, zadrżał. Pani hrabinie przypomniał się po-
Strona:Michał Bałucki - Za późno.djvu/48
Ta strona została uwierzytelniona.