mogłyby ją pocieszyć, ożywić. Napisała więc do niej. Niespokojna liczyła chwile tego przyjazdu, zdawało jej się, że widok córki ją uzdrowi. Jednego dnia pogorszyła się słabość, posłano znowu po doktora; — pani Konstancja z gorączkową niecierpliwością czekała przybycia córki. Zaturkotało na dziedzińcu.
— To ona! — rzekła chora nasłuchując.
Rzeczywiście, to była Zosia. Weszła do pokoju matki, pocałowała ją w rękę, zapytała o zdrowie i siadła przy niej. Chora ścierpła od tego przywitania. Ona czekała na powitalny krzyk córki, na jej gorący uścisk, a zobaczyła tylko posłuszną córkę, co na wezwanie przychodzi do łóżka matki. Zagryzła wargi i odwróciła się do ściany.
— Chcę spać — rzekła.
Wszyscy odeszli; — chora płakała gorzko narzekając:
— Jacy oni zimni! Kto mi wróci ich dawne serca?
W salonie doktór i hrabina L. czekali przebudzenia chorej. Oboje milczeli. On czytał na jej twarzy historję bolesnego życia, — ona myślała o nim i o matce. Po chwili hrabina przerwała smutne milczenie.
Strona:Michał Bałucki - Za późno.djvu/53
Ta strona została uwierzytelniona.