re radością witacie każdą myśl budzącą się na twarzy dziecinny, każde słówko, co niewyraźnie drobne usta wyszczebioczą, — wy nie rozumiecie może, jak mogła matka nie wiedzieć, że jej dziecię słabe, i to jeszcze od wczoraj słabe.
A przecież salony znają takie matki bez potępienia ich, bo dobry ton trzyma zawsze za parawanem serce i dzieci.
Pani Alfredowa nie chciała być śmieszną, więc mamkom, piastunkom, a potem bonie oddawała pod zupełny zarząd dzieci, a sama czuwała nad niemi o tyle, że w chwilach wolnych od wizyt zaglądała do nich, lub je do swego gabineciku przyprowadzać kazała.
— Słabe biedactwo, a mnie nikt nie mówił o tem — rzekła pani Alfredowa.
— A mnie powiedziano ledwie wróciłem z jarmarku.
— To trzeba będzie posłać po doktora.
— Już posłałem — rzekł Alfred i zbliżył się do żony.
Wziął jej rękę i patrząc czule w oczy, prosił:
— Konstancjo! zrób to dla mnie i dla twego dziecka i odwołaj bal dzisiejszy.
Strona:Michał Bałucki - Za późno.djvu/9
Ta strona została uwierzytelniona.