Strona:Michał Marczewski - Wilk morski u ludożerców.pdf/26

Ta strona została uwierzytelniona.

głowami prostopadle, kiedy ciasno nam się wśród nich zrobiło tak, iż ledwo czwórkami mogliśmy przeciskać się naprzód, poczułem i ja brak powietrza i jakiś lęk instynktowny. W pewnem miejscu, kiedy chłonący nas mrok zgęstniał do ciemności niemal zupełnej, spojrzałem bezwiednie w bok i w czeluści jakiegoś czarnego otworu, dojrzałem punkcik dziwnie błyszczący. Nie myśląc, co robię, skoczyłem ku temu przedmiotowi, trafiłem nogą na okrągły kamień, straciłem równowagę i potoczyłem się w dół, zarywając rękami w sypki piasek. Ledwiem się podniósł wśród absolutnej nocy, poczułem jakby trzęsienie ziemi. Ściany o które oparłem się łokciami zadygotały gwałtownie, wejście, które miałem za plecami zamknęło się szczelnie, otoczył mnie gryzący w oczy pył, coś trzasło, coś zahuczało nad głową i pochłonęła mnie straszna pustka, cisza i jakby nicość mogilna. Widocznie, że na chwilą straciłem przytomność zupełnie, gdyż kiedym wreszcie zdołał zebrać myśli, wyczułem, iż leżę na chłodnym zwirze i że po głowie mojej chodzą jakieś zwierzątka drobne. Ale był to tylko przeciąg świeżego powietrza, który wichrzył moją czupryną. Zresztą nic nie widziałem, nic nie słyszałem i prawie że nie czułem nic, prócz niezwykłego osłabienia i zmagającej mnie senności. Wszystko co było, co otaczało mnie przedtem, może przed chwilą krótką zaledwie, znikło. Ani wąwozu, ani towarzyszy, ani błyszczącego przedmiotu, ani ciemnej dziury, w którą się zapadłem, tylko jedna słaba i obojętna