Strona:Michał Marczewski - Wilk morski u ludożerców.pdf/29

Ta strona została uwierzytelniona.


ROZDZIAŁ IV.
Krwawa uczta. — Krwawa zemsta
i cudowne ocalenie.

Ojciec Dikson musiał tym razem odpocząć nieco dłużej. Stary wzruszał się, przeżywając podczas opowiadania raz jeszcze całą prozę ówczesnych swoich wydarzeń. Musiał nowym kuflem pelelu zwilżyć gardło, które mu zasychało, musiał nową porcją tytuniu wzmocnić siły do zakończenia ponurej historji. Wreszcie zaczął głosem stanowczym.
— Odgadujecie, moi drodzy, co się stało?... Dziwne, prawda?... A jednak to było proste, proste w całym swoim piekielnym pomyśle. Oto dzikusy, pragnąc zawładnąć naszą korwetą, której ładunek, szczególniej rumu i whisky, tak przypadł im do smaku, a nie śmiejąc atakować stu ludzi załogi, zbrojnej w karabiny i mającej do rozporządzenia działa, zamierzyli zniszczyć nas za jednym zamachem i pogrzebać w tym przeklętym wąwozie. Gdyśmy się znaleźli na górze, mogliśmy się przekonać, że te czarne bestje podważyły wierzchołki obydwuch ścian wąwozu w najwęższem jego miejscu i zwabiwszy nas tam, stoczyły nam te potężne bloki kamieni na głowy. 96-ciu naszych towarzyszy znalazło śmierć męczeńską; uratowało się tylko czterech z mojego szeregu: ja, Bob, Donald i Kwingston. Ci dwaj ostatni wyleźli na wierzch drugą podobną do naszej szcze-