Strona:Michał Marczewski - Wilk morski u ludożerców.pdf/33

Ta strona została uwierzytelniona.

I tylko z tej naszej nieszczęsnej korwety, na której mieliśmy świat cały okrążyć, rozlegały się teraz wrzaski przeraźliwe.
Mogliśmy śmiało więc zanurzać nasze wiosła i pchać naszą szalupę całą siłą mięśni; ich plusk, ich tarcie się o dulki kwiczące w burcie, ginęły w pijanym wszasku świętującej swój tryumf tłuszczy.
— Bawcie się kotki, bawcie — mruczał Kwingston, łypiąc przekrwionemi białkami oczów — spieszcie się, aby nasycić wasze pragnienie użycia. Godziny wasze są już policzone. Nie godziny to już, ale tylko minuty.
Gdyśmy podpłynęli pod statek dość blisko, stary John kazał nam zatrzymać szalupę. Szybko zrzucił z siebie ubranie przeżegnał się i dał nurka pod wodę.
Mieliśmy obawę, by nie natknął się na rekina, Kwingston jednak machnął tylko ręką.
— Mam ja i na tych kanarków radę; niedarmo trzydzieści lat po oceanie jeżdżę.
Wziął długi nóż w zęby.
Czekaliśmy na jego powrót dość długo, tak długo, że aż się nam to całą wiecznością wydało. Przychodziły nam do głowy najdziwaczniejsze domysły.
Jeżeli go rekin nie zcapił... Bah! stary był zbyt siebie pewny... Pozaczem rekiny w nocy... i taki żarłok też musi odpoczywać kiedyś... Że zaś Johna na okręcie nikt nie zauważył mieliśmy tego dowód przed oczami.