Strona:Michalina Domańska - Fotografje mówią.djvu/17

Ta strona została uwierzytelniona.

Od tych dwóch młodych postaci biła taka harmonja, tyle tajemniczego powinowactwa, że zdawała się ich otaczać aureola. Poszukał jeszcze fotografji męża. Odnalazł suchą, różową twarz, o rysach orlich, twarz człowieka nieugiętej woli i silnych namiętności. Trzymał żonę przytuloną do siebie ruchem władczym i opiekuńczym.
Rolicz zamknął album. Znał już historję tych dwojga. Domysły przenikliwego pułkownika zarysowały się przed nim straszliwie wyraziście... Otoczyła go atmosfera dramatu.
Posłyszał szelest u drzwi. Podniosła się portjera i znów zapadła. Weszła Starska i zaraz oparła się o ścianę, jakby sił jej brakło, aby iść dalej.
Pierwszą rzeczą, która uderzyła Rolicza, to był kontrast pomiędzy promienną głową, która zdawała się cała stać w blasku — a czernią szat i złamaniem całej postaci. Cios, który spotkał tę kobietę, — był ponad jej siły. Nie była przystosowana do tragizmu; żywiołem jej była radość. W oczach jasno szarych, o złotych centkach, leżała bezdenna, żałosna trwoga. Usta dziecinne, zbladłe, drżały. Utkwiła w porucznika wzrok, oczekujący straszliwych wyroków. A on pomyślał w tej chwili, że wolałby stokroć iść do ataku, niż stać przed tą kobietą, która — czuł to — będzie go badała, wijąc się sama w męce przeraźliwego pytania.