wrodzonego usposobienia. Anna poznała wkrótce do głębi całą jaźń Edmunda. Stali się sobie bliżsi, niż po wieloletniem obcowaniu. Wyczuwali się wybornie, znając tylko duchowe swe oblicza.
Ten stosunek poprzez przestrzeń był tak uroczy i subtelny, że Anna bała się prawie zamiany na bardziej rzeczywisty.
Lecz on coraz usilniej domagał się poznania. Długo się rozpisywał nad tem, jaki obraz Anny utworzył mu się w duszy; chciał go porównać z rzeczywistością.
A w sercu i w życiu Anny, on zajął tak przodujące miejce, że i w niej zbudziła się fizyczna tęsknota za głosem, za żywą postacią „chłopaka“.
Naprzód zamienili fotografje. Ona przez instynkt czysto kobiecy — posłała mu dawną, z warkoczami podlotka, nic nie mówiącą o dzisiejszej. On przysłał swoją, zdjętą w obozie, w grupie innych, na tle armaty, którą obsługiwał. Prócz młodzieńczości, wysmukłej postaci, nic innego nie można było wywnioskować z tego zdjęcia. Postanowili więc, że połowę swego urlopu spędzi u niej, w jej Nałęczowskiej willi i oto teraz oczekiwała go.
Była głęboko wzruszona i głęboko szczęśliwa. Wsparta o okno pokoju, przygotowanego dla niego z całą troskliwością, spoglądała w uroczy park, budzący się do wiosennego życia i myślała, że i dla niej idą nareszcie duże święta... Ileż już lat
Strona:Michalina Domańska - Fotografje mówią.djvu/39
Ta strona została uwierzytelniona.