biurku... kwiaty... nowe książki... Szczęśliwa jesteś, Anno! Czekasz — i ten ktoś już dziś się zjawi! A ja czekam — tyle czasu i wciąż nadaremnie.
— Przyjdzie kolej i na Stacha. Mój chrześniak już tyle czasu na froncie i oto pierwszy jego urlop.
— Ależ on nie zostawił żony — ani nikogo! Tacy mogą służyć, ile im się podoba. Ale żonaci...
— Wstydź się, Helu! — nie chciałabym nazywać się żoną człowieka, któryby teraz siedział przy mnie, a nie na froncie.
— Mówisz tak, kaprysiła Hela, bo nie wiesz, jaka to miła i potrzebna rzecz — mąż! I żeby chociaż rok minął od naszego ślubu! Ale to zaledwie osiem miesięcy — i ja sama! Niechby to wszystko stało się wcześniej, albo później. Niechbym miała czas nacieszyć się Stachem!
Anna zasadniczo unikała dyskusji z „bawidełkiem“. Z początku starała się usilnie „uczłowieczyć“ tę bezduszną istotę, ale wkrótce doszła do przekonania, że to trud daremny.
Hela nie była ani dziecinną, ani głupią, — brakło jednego: duszy. I tego dać jej nic nie było w stanie.
Było to ładne stworzenie, o instynktach rozbudzonych — a uczuciach w zaniku. I chyba tylko wielka, życiowa katastrofa zdolna była wstrząsnąć tem duchowem uśpieniem.
Strona:Michalina Domańska - Fotografje mówią.djvu/41
Ta strona została uwierzytelniona.