Strona:Michalina Domańska - Fotografje mówią.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.

wrażenie, że znali się od wieków, że się odnaleźli po długiej tęsknocie.
Tej nocy — gdy mała Hela w dużem swem łożu popłakiwała nad swą samotnością, a Edmund spał rozkosznie, zadowolony z powrotu do kultury i komfortu, Anna nie zmrużyła oka. Siedząc przy oknie, otwartem na uroczy rozgwar wiosennej nocy, upojona zapachami, bijącemi ku niej, aż do odurzenia, wsłuchiwała się z rozkoszą i trwogą w budzącą się wielką namiętność jej życia. Szła jak burza i ogarniała nieprzeparcie.
Wszystko, co przeżyła dotąd — było tylko przygotowaniem do tej chwili. Zrozumiała, że Edmunda kochała dawno, a widok jego zmienił tę miłość idealną w wielki pożar uśpionych dotąd zmysłów.
Z parku płynęły niepokojące szepty, westchnienia rozkoszne szczęśliwej przyrody — a Anna myślała:
— Niech mię porwie, niech mię ogarnie, niech niesie, dokąd chce. Co warte było dotąd moje życie bez tego światła?
Złociste dni kwietniowe płynęły, jak bajka czarodziejska. Z uśmiechem szczęścia witała Anna każdy ranek, a do późnej nocy rozpamiętywała czar minionego dnia. Każdy był skarbem nieprzebranej treści, mienił się, jak tęcza we wspomnieniu. A po tym najcudniejszym następował jeszcze