Strona:Michalina Domańska - Fotografje mówią.djvu/46

Ta strona została uwierzytelniona.

Mógł przecie wrócić, — a pozostawały zawsze listy. O ileż teraz pełniejsze i żywsze będą.
Wieczorami dotrzymywała im towarzystwa Hela, na spacery za leniwa. Ale i ten stosunek ułożył się pomyślnie.
Hela bawiła Edmunda, który przekomarzał się z nią dowcipnie; wyciągał ją na zwierzenia, co do jej małżeńskich nieukojonych tęsknot — i śmiał się, jak student. Anna słuchała szczęśliwa młodzieńczego jego śmiechu, usposobiona pobłażliwie dla bawidełka, skoro jej obecność była rozrywką dla Edmunda. Rozumiała, że czasem zejść musi z górnych sfer, w których z nim razem przebywała.
Pasmo jasnych dni przerwał telegram od jej rejenta, wzywający ją do Lublina dla spraw majątkowych, wagi pierwszorzędnej. Anna pojechała z poczuciem, że ją okradają z jakiegoś skarbu. Tak już niewiele zostało tych dni, najpiękniejszych, jakie dotąd przeżyła! Interesy załatwiła, jak tylko mogła najśpieszniej i tak, że już drugiego dnia wieczorem wracała do domu, ciesząc się dziecinnie zdobytym jednym dniem dla szczęścia. Omnibus zakładowy odwiózł ją do bram parku, a stamtąd szła do domu na skrzydłach radości. Willa jej była ciemna i pusta, służba już spała.
Wiedziała, że Edmund lubi przed snem palić papierosy, spacerując po ogrodzie — poszła więc go szukać wypatrując świecącego punkciku wśród