Strona:Michalina Domańska - Fotografje mówią.djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.

cieni. Posłyszała zaraz głos jego, dochodzący z altanki pod płaczącym wiązem; miał intonację, tak obcą, tak zmienną, że aż się zatrzymała zdziwiona.
— Te oczy to zupełnie jezioro o stojącej wodzie. Niewiadomo, czy tam kryją mieliznę, czy jakie niezbadane głębiny? Może tam zupełnie nic niema? a może tam rzeczy ciekawe? Takie duże i przezroczyste! Probuję dosięgnąć do dna tej tajemnicy — i nie mogę!...
Długa chwila ciszy, którą przerwał krótki, histeryczny śmiech Heli.
— A ja nawet w ciemności widzę, że oczy Edmy robią się szalone... jak wczoraj.
— A mała lubi patrzeć w szalone oczy?
— Lubię!
— I o czem wtedy myśli?
— O Stachu.
— Mała jest istotką strasznie perwersyjną. Dlatego ma takie oczy zielone, niebezpieczne i usta zawsze wpół uchylone, jak głodny dziobek ptasi. Czy zamknąć je?
— Tak!
— Dobrze to robię?
— Dobrze.... bardzo dobrze...
Znów długa chwila ciszy. W oczach Anny wszystko wirowało i nieprzytomnie oparła się o drzewo.
— Nie... Edmy!...