cząc z radości, skacząc mu na ramiona, liżąc po twarzy szorstkim językiem.
Był to przepiękny ogar litewski ukochany towarzysz jego polowań. Gładząc go, litował się nad jego wychudzeniem, nad wystającemi kośćmi. „Zagłodzili go łajdaki! szepnął wsłuchany w pomruki gniewu, który rósł w nim jak burza.
W towarzystwie psa, który szedł przy nim, łasząc się z nieposkromioną czułością, wyszedł na otwarty trawnik przed domem. Stał tu przepiękny, kilkusetletni klon, z koroną podobną do kopuły kościelnej. Teraz pozostał tylko ogromny, nierówno ścięty pień. Karol osunął się na ten pień i patrzał na swój dom.
Białe ściany ziały gdzieniegdzie ranami wybitych okien. Słupy werandy były wyrwane i widać było ciemne płachty pachnącego wina, ścielącego się po ziemi nakształt rzuconych łachmanów. W trzech oknach największej sali paliła się lampa. Karol poznał wysoką, stojącą lampę z salonu. Brakło jej klosza i abażuru. Widział wyraźnie stół z butelkami, twarze fornali, które poznawał, jakieś inne, obce, dzikie twarze, obdarte mundury, parę głów kobiecych, silnie rozczochranych. Gwar głosów pijackich płynął przez rozwarte okna: mówiono i śpiewano po rosyjsku...
Karol odwrócił głowę i zatopił się w wizji wewnętrznej. W mózgu trawionym gorączką — snuły
Strona:Michalina Domańska - Fotografje mówią.djvu/57
Ta strona została uwierzytelniona.