Strona:Michalina Domańska - Fotografje mówią.djvu/58

Ta strona została uwierzytelniona.

się obrazy. To wszystko, co przeżywał w tym domu, wśród tych ścian, które zdawały się tulić słodko — powracającego z pośród obcych, ze świata. Ukochania mocne jak śmierć.. nakazy niezłomne... potężne i skupione życie jednego rodu, zamierające i odnawiające się za każdem pokoleniem wedle odwiecznych praw. Niby niczem nie wstrzymany powrót wiosny snuły się oderwane obrazy...
Jakiś zjazd liczny, tętniący życiem... jakiś jasny wieczór około lampy... śmierć i urodziny... pogrzeb ojca... wesele siostry... cała skala ludzkiego istnienia. Własne szczęście gorące i krótkie, młoda żona wprowadzona pod ten dach, gorączkowa ewakuacja, która ją zabiła w męczeńskim połogu, wyjazd własny w szeregi. Całe to bujne życie, gwałtownie przerwane, zbrutalizowane wtargnięciem obcych, złych mocy, zdawało się unosić nad tym domem, bić rozpacznie skrzydłami, zawodzić przejmująco... Nie mogło, nie chciało ginąć, wzywało jego prawego dziedzica... Jak te wielkie, porwane płachty pachnącego wina, które uparcie żyło dalej, zrzucone na ziemię.
Nie mógł stąd odejść, skradając się, jak złoczyńca. Z ziemi jego ojców szła moc, która mu nakazywała zostać — na wszelką dolę... Czuł się pod władzą nakazu, potężniejszego nad rozum. Krótka noc przebiegała zdradziecko. Ciemności nasycały się matowem srebrem. Popielate krople rosy