młokosów. Pędziwiatr jeden! bigosu narobi i dalej w świat pofrunie. I co wy w nim widzicie! — zawołał z nagłym gniewem. — Lala malowana i tyle!
— On lala! — zaperzyła się panna Jola, płonąc w jednej chwili od nastroszonej grzywki, aż po niskie wycięcie sukienki. — On zdobył złoty żeton na wyścigu narciarskim i drugą nagrodę za kierowanie bobsleyem...
— Moja Jolu — powiedział nagle udobruchany pan Wiktor — jesteś w ogóle takiem jeszcze „gorzkiem dzieciątkiem,“ że z tobą nie można poważnie rozmawiać. Ale to nic złego, moja mała. Młodość — to wada, z której ludzie prędko się poprawiają... niestety! — Dokończył z westchnieniem.
— Dobrze już, tatuńciu, myśl sobie, co chcesz. Ja ci tyle powiadam: podziękujesz jeszcze Joli!...
Tylko, moje dziecko, bez żadnych wybryków, proszę cię bardzo. Pamiętaj, że dobrze...
— Wychowana i urodzona panienka... Oj! znam to, znam na pamięć... Tatuśku, tak ci z temi kazaniami nie do twarzy, wierz mi, mój złoty. Słuchaj, już dzwonią na kolację! Prędko do lustra! Ostatni przegląd przed wieczorną kampanją flirtową...
Schodząc na dół, oboje z jednakiem ściśnięciem serca skonstatowali, że najbardziej zaciszna
Strona:Michalina Domańska - Fotografje mówią.djvu/72
Ta strona została uwierzytelniona.