flirtówka już była zajęta przez panią Marjetę i pana Jura.
Ona w sukni wieczorowej aż nazbyt wspaniałej na sezon sportowy, on w smokingu uwydatniającym jego zgrabną postawę, szeptali z cicha. Ona zatapiała magnetyzujący wzrok w jego szafirowych oczach, prawie za pięknych na mężczyznę, on uśmiechał się łobuzersko ustami soczystemi i purpurowemi, jak wiśnie.
— Najwyższy czas działać! — szepnęła sobie nieustraszona panna Jola. W imię Ojca i Syna... zaczynam! Muszę ratować tatuńcia... i jego...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Jakiś istny szał sportowy powiał nagle wśród gości zakładu Chramca. Saneczki... bobsleygh... narty i znów w kółko: narty... saneczki... od wczesnego ranka do późnego wieczora. Całe młode towarzystwo zjawiało się zaledwo na krótkie chwile w obiadowej porze, aby zniknąć znowu, a wnet po spożyciu kolacji, zmożone ruchem forsownym na świeżem powietrzu, rozchodziło się na zasłużony spoczynek. Długie posiedzenia wieczorne, „godziny flirtu“ zniknęły z programu dnia. Na placu pozostawały jeno niedobitki, panowie od brigde’a i panie szczerze już „po tamtej stronie“. Nuda ziewała w pięknych salonach, robienie toalet wieczornych poczęło iść w zapomnienie.