Strona:Michalina Domańska - Fotografje mówią.djvu/81

Ta strona została uwierzytelniona.

psod czynu, dźwięczący jak stal, mocny i zwarty. Nie było w niem miejsca ani na refleksję, ani na wspomnienia. Kraj cały znał jego czyny — „drugiego Kmicica“ — jak go nazywano. Czy było to bohaterstwo, czy szaleństwo, czy brawura? Nie zastanawiał się nad tem. Potężny jak wiew nieskończoności okrzyk: „Za Ojczyznę!“ wyzwolił w nim i rozpętał moc drzemiącą. Kto wie? może od całych pokoleń, może w spadku po husarzach skrzydlatych, a może po tych, co z dzidami na polach Grunwaldu walczyli. Mniejsza. Ta moc zaczarowała go, opętała, był cały w jej władzy, zagubił się w niej i żył niby w heroicznym rapsodzie, z krwią tętniącą gorączką wielkich czynów, surowy i zakrzepły w sobie.
A przecie nie zawsze był taki.
Ta moc, co w nim drzemała, szukała sobie długo ujścia. W sytem, przyziemnem, tępem, przedwojennem życiu szalał także. Lecz wówczas moc ta była niszczycielską. Spalał się w sobie, trawił, hulał bez zastanowienia i pamięci, bez ładu i rachuby, aż moc ta, przedzierzgnięta w namiętność, rzuciła go bezwładnego pod stopy kobiety, tej kobiety...
Boże! czego ona chcieć może od niego teraz? Dlaczego go aż tu, na froncie, potrafiła odszukać? Pociąg-kantyna! — znowu jakaś fantazja, nowa poza, może pretekst. Znów chce rozpocząć grę okru-