w nie całą duszę. I bardzo, bardzo mi z tem dobrze. Żałuję, żem nie powołana do szczytniejszej roli, ale nie czuję się Joanną d’Arc. Od czynów wielkich są na szczęście inni...
Skłoniła przed nim biało ubraną główkę. Oczy się śmiały, ale serdecznie.
— Wystarczy mi, że czem mogę i jak mogę, służę żołnierzykom naszym. Ponad wszelkie spodziewanie, ponad wszelkie określenie ukochałam wcielone nasze marzenie o czynie, wyczarowana może długą, bezwiedną tęsknotą...
— A gdy ta fantazja przejdzie, Salambo?
Wstrząsnęła głową spokojnie i surowo.
— Pogrzebana Salambo. To wszystko było szukaniem czegoś, coby wyprowadzało poza drobne, ohydne, przyziemne życie dawniejsze. Dziś szukać nie trzeba: rzeczy olbrzymie, cudowne i straszne — przyszły same i przekształciły dusze. Nauczyły patrzeć oko w oko nieprawdopodobnym ziszczonym snom. Rotmistrzu! ty to dobrze rozumiesz, ty taki dziś inny...
— Prawda — rzekł z nagłą skruchą. — Jeśli mnie tak zmieniły rzeczy nowe, dlaczego innym tego odmawiam?
Myśl o mnie dawnym wydaje mi się śmieszną.
— A myśl o mnie dawnej? Spytała, nie przestając spoglądać mu w oczy z uśmiechem, jak ongi drwiącym, lecz serdecznym jak nigdy.
Strona:Michalina Domańska - Fotografje mówią.djvu/88
Ta strona została uwierzytelniona.