wał[1] postanowienia, numerował i t. d., a często odrabiał sprawy za swego bezpośredniego zwierzchnika — »pana pomocnika sekretarza«, który był młody i nie zawsze miał czas myśleć o robocie.
Nie mylił się Bartnicki, iż piętnaście rubli przyznano mu tylko na początek: po paru miesiącach, głównie dzięki owemu pismu, które było »prosto litografia«, podwyższono mu pensyę do ośmnastu rubli. Cóż, kiedy i to nie wystarczało na utrzymanie rodziny. — Nie porzucał więc poprzedniego zajęcia i wciąż przepisywał. Rano wstawał o siódmej i nieraz bez śniadania zasiadał do pracy. Po dziewiątej szedł do biura, skąd koło piątej powracał; ledwie zjadł obiad i wypoczął chwilę, już śpieszył do adwokata na drugi koniec miasta, gdzie pisał do ósmej, a stamtąd wracał nieraz objuczony aktami.
— Znów, Józiu, będziesz pisał do nocy?
— Nie, dziecko, jeden tylko głos[2] przepiszę...
Ale ten głos bywał czasami tak długi, że świtać zaczynało, a on go jeszcze pisał. Zdarzało się to wprawdzie w wyjątkowych razach, adwokat wynagradzał go oddzielnie, niemniej jednak ciągła ta praca wyczerpywała go straszliwie.
W ten sposób mijały lata. Szron coraz bardziej okrywał mu skronie, czoło wydłużało się, policzki zapadały, oczy traciły blask dawny, na plecach zaczęła się zarysowywać wypukłość co-