— Czyś słaby, Józiu? — pytała żona, przywykła go widzieć o tej porze przy pracy.
— Nie, dziecko; zdrów jestem, tylko... dziś święto, nasze biurowe święto; chciałbym odpocząć trochę.
W godzinę potem przyznał się żonie, że wstać nie może. Chciała posyłać po doktora.
— Po co zaraz doktora?... To przejdzie, jutro wstanę.
Przyszło jutro, ale Bartnicki wstać nie mógł. Posłano po lekarza, — ten cały dzień kazał czekać na siebie, w końcu przyszedł. Długo badał chorego, pukał, nasłuchiwał, gniótł więcej nawet, niż za rubla, i nic nie znalazł.
— Pan właściwie nie jesteś chory...
— A widzisz, Franusiu!...
— Jesteś pan tylko bardzo osłabiony — ciągnął dalej. — Trzeba, aby organizm wypoczął i wzmocnił się; dlatego prowadź pan życie regularne[1]. Należy odżywiać się starannie: dużo mięsa i wina; używać przechadzek, jak pan wstaniesz, i rozrywek... w miarę. Śpij pan choćby do dziesiątej, a na wzmocnienie zapiszę panu lekarstwo, rano i wieczór po piętnaście kropel... Nadewszystko pamiętaj pan nie przeciążać się pracą.
Bartnicki uśmiechął się smutno i pokiwał głową. Lekarz tymczasem napisał receptę, poczem, starannie obejrzawszy paznokcie, począł się zbierać do odejścia. Pani Józefowa wsunęła mu rubla;
- ↑ Jednostajne.