Strona:Mieczysław Bierzyński - Kancelista.djvu/16

Ta strona została uwierzytelniona.

W duchu postanowił przemódz to »osłabienie«.
Bartnicki aż nadto dobrze wiedział, że nie powinien chorować, jeżeli nie chce stracić miejsca w biurze, gdzie, bądź co bądź, był tylko »wolnonajemnym« urzędnikiem, a takich można trzymać do śmierci lub wydalić choćby w godzinę po przyjęciu. Woźny każdy jest w lepszem położeniu, bo go godzą, a nie najmują. To też Bartnicki co rano próbował wstać z łóżka, aby zawlec się do biura. Czasem mu się udawało. Przychodził i tłómaczył się zwierzchności, prosząc o pobłażliwość, a potem siadał do roboty. »Mój Boże — myślał wówczas — czemu ja nie jestem etatowym urzędnikiem... mógłbym chorować całe cztery miesiące!...«
W biurze byli mu dość życzliwi. Lubili go koledzy, bo był cichy, serdeczny; sprzyjali mu zwierzchnicy, bo był zdolny, pracowity; bezpiecznie można mu było powierzyć każdą robotę, wyręczyć się nim w razie potrzeby, jak żadnym z kancelistów; patrzano więc z początku przez szpary na jego »opieszałość«. Usunięcie go z wydziału było nie na rękę, zwłaszcza tym wszystkim, za których Bartnicki pracował, a takich było wielu. Wiedział o tem Bartnicki, to też nie bardzo trwożył się o dymisyę. »Zresztą — myślał — w ostatecznym razie wezmę urlop, a tymczasem może wyzdrowieję...«
Ale wyzdrowienie szło mu oporem: pomimo że najregularniej zażywał krople i zapewniał żonę, że mu coraz lepiej, w rzeczywistości coraz trudniej mu było podnieść się z łóżka.
— Jakim ja słaby!... — szeptał nieraz; mimo