Strona:Mieczysław Pawlikowski - Baczmaha.pdf/102

Ta strona została uwierzytelniona.

już oczy spokojnie i łagodnie spoglądały na mnie i nie było w nich takiej żałości i przerażenia, jak w źrenicach pierwszej. Owa pierwsza głowa, z swym losem widocznie dotąd nie pogodzona, zwracała się na szyi swej to w tę, to w ową stronę, zamiatając ziemię zwichrzoną brodą, oblepłą grudkami gliny. Oczy straszliwie latały w orbitach z wyrazem rozpaczy, a zęby zgrzytały czasem, klekocząc ze strachu. I znowu zamykały się powieki na chwilę i otwierały się znowu. Tonąc w ziemi, starzec ten widocznie długo ratować się pragnął i wyciągał w górę ramiona, aby się na powierzchni utrzymać. I oto na długość ramienia przed tą głową, ujrzałem sterczące jeszcze z gliny trzy zmartwiałe palce, na których długie, żółte jak szpony, urosły paznogcie...

»Mrowie przeszło po mnie i strach mnie ogarnął wielki, a włosy się na głowie zjeżyły. To ja tak tonąć będę bez ratunku, to ja tak wydzierać się z ziemi rozpacznie, to mnie tak jak ich niedługo ziemia pochłonie!
»Jezu w miłosierdziu nieprzebrany, puść w niepamięć ciężkie grzechy moje, iżem w tej